sobota, 20 lutego 2016

Pożegnanie z grzechotnikami

Przyszła pora wracać do Kalkuty. Nie jedziemy już jednak skuterami, jadą one z nami pociągiem. Trasę Kalkuta - Siliguri zrobiliśmy na początku naszej eskapady, więc nie będziemy jej dublować. Tym bardziej, że stan dróg pozostawiał bardzo dużo do życzenia, a my nie mamy po prostu ochoty na sześciodniową wycieczkę wertepami.

I my i skutery, cali i zdrowi wypakowaliśmy się na dworcu w Kalkucie. W drodze do naszych znajomych, Milana i Santanu, odwiedziliśmy kilka warsztatów aby zostawić na siebie namiary. W kilka kolejnych dni odwiedziliśmy również paru znajomych naszych znajomych, w celu sprzedania skuterów oczywiście. Wreszcie telefon z warsztatu - koleś znalazł dla nas kupców. Za jednym zamachem sprzedajemy oba grzechotniki, i białasa, i czarnucha, jednej parce. Mają plan zrobić trasę podobną do naszej. Nieźli z nich szczęściarze, dostali od nas dwie maszyny, a do tego z cały ekwipunkiem potrzebnym do ruszenia w drogę. Został im tylko przegląd, ale to oczywista oczywistość. Pożegnanie z grzechotnikami nie trwało zbyt długo i obyło się bez łez. Oni radzi, my radzi i micha gra ;)
 

Skuterami przejechaliśmy 3250 kilometrów przez West Bengal, Assam, Meghalaya i Sikkim. Jacek złapał kapcia sześć razy, ja zero. Mieliśmy dwie drobne wywrotki, jedno wodowanie i jeden atak policjanta ;) Białas był w warsztacie trzy razy z powodu silnika, czarnuch ani razu. Najwyższy punkt na jaki udało nam się na skuterach 'wdrapać' to 2140 m n.p.m., najniższy to kilkanaście centymetrów pod poziomem Brahmaputry;) Minimalna odległość pokonana podczas całego dnia jazdy to 80 km, maksymalna to 280 km. Mogłabym tak pisać i pisać, i pisać... Ale co jest najważniejsze w podsumowaniu naszego skuterowego tripa, to to, że było superancko, najlepiej i w ogóle, i w szczególe. I to, że spotkaliśmy na naszej drodze dziesiątki cudownych ludzi. Tak, było warto i nie zamienilibyśmy tych dwóch miesięcy spędzonych w 'siodle' na nic innego. I naszych grzechotników na inne też byśmy nie zamienili ;)

Po dwóch miesiącach zdjęliśmy kalesony, oczyściliśmy nasze plecaki z ciepłych rzeczy i zostało nam jeszcze kilka dni na rozkoszowanie się Kalkutą i ulicznym jedzonkiem. Nabieramy zatem smaka na kolejną porcję Indii i wsiadamy na dwa dni i dwie noce w pociąg do Jaisalmer. Czas na pustynny Rajastan. 

Aga. 

4 komentarze:

  1. 2 miesiące z grzechotnikami ...można się zżyć w tym czasie z maszynami, tym bardziej, że był to czas "na dobre i na złe" :), fajne podsumowanie za pomocą przedstawionych fotek pozdr kerim131

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Myślę, że nawet teraz z zamkniętymi oczami rozpoznalibyśmy nasze skuterowe siedziska:)

      Usuń
  2. Sikhimu na dwoch kolach zazdraszczam najbardziej. Beda motocykle po powrocie do kraju? :)
    ... mam nadzieje, ze tak :)
    Pozdrawiam.
    dlokar1 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czas w końcu zabrać się za zrobienie prawka :) podróżniczy wachlarz możliwości znacznie powiększa się gdy siedzimy na motorze. Pzdr

      Usuń