sobota, 5 grudnia 2015

Howrah Express / Vasco da Gama - Kalkuta


Udało się, dojechaliśmy ;) Trzeba przyznać, że nasz super spryt nie zawiódł nas i tym razem. W ostatniej chwili przed zakupem biletu poprosiłam o miejsca sypialne na środkowej i najwyższej półce, aby uniknąć miejsca najniższego, gdzie każdy może sobie ‘na chwilkę’ przysiąść. Jednym słowem – OPŁACAŁO SIĘ. 
To, co dzieje się w pociągu to nie lada historia. Można powiedzieć, że jest to bazar, a czasem nawet przysłowiowy cyrk na kółkach. Poziom decybeli jest tak wysoki jak na jakiejś giełdzie podczas godzin szczytu. Sprzedawcy przechodzą co jakieś 30 sekund, w te i wewte. Krzyczą, jakby byli jakieś 300 metrów od ciebie, a są maksymalnie 2. Pomimo, iż sprzedawców herbaty słychać już z poprzedniego wagonu to jak znajdzie się taki koło ciebie to jeszcze dla zasady z dziesięć razy krzyknie czaj, czaj…, bo może zmienisz zdanie, albo niedosłyszysz. I teraz postaram się wymienić kilku spośród sprzedawców (a w każdej takiej ‘branży’ jest ich niezliczona ilość): samosa, woda, napoje zimne, suszone mango, gutka (‘tytoń’ do żucia), biriani (ryż z warzywami, jajkiem lub kurą), banany, pomarańcze, ryż prażony, gotowana cieciorka z cebulą i pomidorami (do dziś mnie wzdryga na samą myśl i wspomnienie uzbeckiej ‘przygody’ nią spowodowanej), ciastka, jajka gotowane (pan je obiera ze skorupki, kładzie na kawałku gazety, przekraja na pół i posypuje ostrą papryką z solą), obrane ogórki (podawane jak jajka), breloczki, buty, świecące zabawki, etui do dokumentów, biżuterię, łańcuchy i kłódki, spodnie, naklejki dla dzieci, power banki, perfumy… Do każdej wymienionej rzeczy był oddzielny sprzedawca ;) A do tego ludzie zbierający kaskę: panowie-panie, którzy stawali nad uchem, klaskali i czekali z wyciągniętą ręką na kaskę; śpiewający i grający na tamburinach niewidomi; matki grające na baaardzo głośnych a’la marakasach i z malutkimi dziećmi na rękach; cała paleta ludzi bez kończyn; dzieci robiące salta i inne wygibasy; ‘święte głowy’ z całymi ołtarzykami w dłoniach. Do tego na każdym dworcu w okna zaglądali wrzeszczący ‘odpowiednicy’ tych pociągowych, którzy na krótkim postoju wskakują czasem do pociągu i wyskakują z niego już podczas jazdy. Jacek też raz wysiadł, zerknąć czy czasami nie mają na dworcu czegoś innego niż w pociągu i nie zauważył, że pociąg ruszył. Sytuacja jak z ‘Pociągu do Darjeeling’ – myślałam, że go ukatrupię ;)

A teraz jak pociąg wygląda od strony ‘technicznej’. Przynajmniej klasa kuszetkowa. Wagon podzielony jest klasycznie na kojce oddzielone od siebie dyktą, zakończoną na samej górze kratą. I to jest fajne, bo przynajmniej przepływ powietrza jest zachowany. Jacek miał też na przykład stały kontakt wzrokowy ze swoimi sąsiadami zza ściany. W każdym kojcu jest sześć łóżek, po 3 na każdą stronę plus dwa w poprzek, na korytarzu. Malutkie okna są tylko na samym dole, każde zakratowane. Więc my leżąc na wyższych piętrach widoczków sobie nie pooglądaliśmy. Nad nami szumiały 3 wiatraki, nieustająco. Z okien i owych wiatraków wiało tak, że w kapeluszu panie nie posiedzisz. Jacek, śpiący na szczycie miał troszkę lepiej gdyż wiatr z obu źródeł jedynie go omiatał. Ja to nawet musiałam się przykrywać. Ale lepsze to niż rozpływanie się w upale. Łóżka wygodne, choć bardzo twarde. Jeszcze kilka dni nie położę się na prawym boku ani na plecach ;) Ale to nic, ludzie spali wszędzie gdzie się tylko dało wetknąć ciało. Jak przebudziłam się w nocy i chciałam pójść do toalety to nie było opcji, cała podłoga była zajęta śpiącymi. Uwierzcie mi, nie miałam gdzie wcisnąć stopy. Nie ma tutaj też miejsc na bagaże więc i te trzeba gdzieś powciskać. Dodajmy do tego, że warto przypiąć je do czegokolwiek dostępnymi w sprzedaży łańcuchami tak, aby nie można było przechodząc chwycić czyjejś torby i sobie z nią po prostu wyjść. Trzeba wtedy troszkę bardziej pokombinować ;) I jeszcze kibelki, no pierwsza woda. Hi hi. Nie, nie było tak źle, nawet nie śmierdziało za bardzo. W całym pociągu obowiązuje zakaz palenia, pod karą. 40 godzin bez papierosa nie uśmiechało nam się za bardzo więc kryliśmy się w toaletach. Podczas jednego takiego palenia w ukryciu słyszę nagle: Hello! Madam! Nie wiem jak to się stało, ale drzwi do mojego kibelka stały otworem, a w nich trzech kolesi w mundurach i z karabinami. What are you doing madam?! Yyyyy, to tylko papierosek, yyyyy, nie wiedziałam, że nie można tu palić, yyyy, przepraszam?! Musiałam powtórzyć to trzy razy i na szczęście bez mandatu odesłali mnie na miejsce. Wystarczyło, był to mój ostatni papieros w pociągu ;) Do tego całego ambarasu człowiek przywyka w kilka godzin – no właściwie nie ma wyjścia. Do patrzących na ciebie bezustannie kilku par oczu (zadziwiające, że im się to nie nudzi) również ;)

Pociąg dojechał jedynie z godzinnym opóźnieniem. Jako, że było tuż przed północą nie jeździły już autobusy, została nam taksówka – taka gdzie płaci się w okienku i dostaje kwitek z adresem, kwitek przekazuje się kierowcy, a ten wiezie cię pod wskazane miejsce. Jak zwykle trafił się lepszy cwaniak, ale nie z nami te numery. Korzystamy z ‘maps.me’ (mapy offline) więc zawsze wiemy, gdzie jedziemy. Taksiarz zatrzymał się jakieś 500 metrów od wskazanego adresu i mówi: to tu, wysiadka. Panie, jeszcze kilkaset metrów, co jest?! O, to będzie dodatkowe 50 rupii. Ja, plus zmęczenie po dwudniowej podróży, plus jedno zdanie i bez dodatkowego płacenia w mig byliśmy pod wskazanym adresem ;) gdzie czekał na nas nasz gospodarz JoJo z couch surfing’u. Nocujemy w specjalnym pokoju do tego stworzonym obok jego biura. Spartańskie, ale w zupełności wystarczające warunki – łóżko i łazienka. A więc krótka pogadanka z JoJo, łazienka (prysznic) i łóżko (natychmiastowy sen). 


Powitanie z Kalkutą zaczęliśmy, jak należy, od pysznego śniadanka - kachori sabzi, a mishti doi i chaai na deserek. Oj oj oj i u la la dosłownie ;) A teraz czas ruszyć na poszukiwanie skuterów.

Aga.
 








 























 

5 komentarzy:

  1. Hej kuzynka!
    Ale masz przygody!
    Tylko pozazdroscic hinduskiej kuchni na codzien..oraz wrazen spowodowanych zderzeniem sie z inna rzeczywistoscia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej Kuzynko bądź Kuzynie :)
      muszę przyznać, że Kalkuta to dopiero prawdziwe zderzenie :) ale w tym właśnie rzecz, o to właśnie chodzi, cała w tym przyjemność ;) A tak na marginesie to chętnie się dowiem któż to taki w naszej rodzinie jest, tak jak my, fanem indyjskich pyszności :)

      Pozdrawiam ciepło,
      Aga.

      Usuń
  2. Ah no tak podpisac sie zapomniala kuzynka Ewa :)
    Mam nadzieje ze teraz wszystko jasne :)
    News o waszych przygodach i o blogu zawdzieczam Pawlowi, ktory odbyl konsultacje z Ada :)
    Zyczyc niekonczacych sie zderzen nie musze, za to moze wytrwalosci w trudnych momentach i radosci z ich przezwyciezenia..? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Czesc Podroznicy :) Widze ze Wycieczka (celowo przez duze W) niesamowita :)Czytam sobie wlasnie o Waszych przygodach i ogladam zdjecia z podrozy (od 0330 rano) . Niesamowite naprawde. Pozdrawiam z Nigerii i zapraszam w drodze powrotnej (a noz znowu bede jechal na polnoc). Dzsiaj sie pakuje i wyjezdzam do domku na swieta. Wesolych swiat zycze i milego zwiedzania.
    Jacek
    P.S. Domek juz odrestaurowany :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heja nasz ulubiony kierowco autostopowy:) Miło słyszeć że zaciekawiły cię nasze wczasy :) o tak późnej porze hen hen daleko od domu. Wesołych Świąt i świetnie że zjechałeś do domu właśnie teraz. Musi być niesamowicie zimą w twoim domku - wyobrażamy sobie. Chętnie usiadłbym przy kominku tym bardziej że w chwili obecnej piszę siedząc w czapce w pokoju hotelowym w Darjeeling. Pozdrawiamy

      Usuń