Drugiego dnia naszego pobytu w Kalkucie poznaliśmy Yakutę i Tima. Induskę i Niemca, którzy przyjechali tu na ślub koleżanki. Trzecie zdanie w tym temacie było zaproszeniem dla nas. No takich rzeczy się nie odmawia ;) Wesele ma być bardzo skromne, na jedyne 500 osób. Nie, no to faktycznie skromniutkie. Nasze było na 50, ale może jakoś się odnajdziemy i damy radę. Yakuta, która zawodowo zajmuje się organizacją wesel ma za sobą jedno na 7 tysięcy osób. Wyobrażacie sobie?! Odbywało się na stadionie. Niezła heca!
Cała ceremonia zaślubin, bynajmniej ta główna, trwa 6 dni. Tego chyba będzie za wiele. Yakuta wybiera nam trzy dni, te najbardziej atrakcyjne dla gości. Do tego czasu jest plan aby ‘ogarnąć’ skutery, ale o tym wszystkim kiedy indziej. Teraz wesele ;) Pierwszy zatem dzień naszego uczestnictwa w obchodach weselnych to dzień tańca. Wszystko odbywa się w sali bankietowej, ze sceną. Nie jest to jednak zwykła impreza taneczna jaką możemy sobie wyobrazić. Nie wszyscy tańczą. Grupa najbliższych osób, razem i każdy z osobna, przygotowali specjalne pokazy tańców prosto z bollywoodzkich filmów. Jest prześmiesznie. Są układy żeńskie, męskie i mieszane. Nie wiem czy tak to powinno wyglądać, ale na pewno tańczący bardzo się starają. Trwa to z dwie godziny. W trakcie oczywiście wyżerka ;) Dookoła sali poustawiane są ‘stoiska’ z jedzonkiem. Czegóż tu nie ma! Czary mary dosłownie i wszystko wegetariańskie, bo to wesele Hindu. Heaven, i am in heaven! Wychodzimy ubawieni i pękający w szwach. Dodam jeszcze tylko, że pani młoda bardzo ucieszyła się z naszej obecności, bo nigdy nie obcowała z ‘białasami’. A pan młody na moje ‘życzenia’ aby dbał o żonę odpowiedział – ‘why not’ ;) Wszystko to dla nas takie z przymrużeniem oka.
Drugiego dnia jedziemy do domu pani młodej gdzie spotykają się kobietki z jej najbliższego otoczenia i malują dłonie henną. Jest pięciu zatrudnionych artystów malarzy. Każda pani wpisuje się w ich zeszyt po czym przystępują do nakładania henny na obu stronach dłoni. Jestem atrakcją, bo ponoć na mojej skórze wygląda to ślicznie. To nic, że niektóre kobiety mają skórę jaśniejszą niż ja - jam ci wszakże białas ;) Jestem zachwycona tym co powstało na moich dłoniach, wzory są piękne. Nakładanie farby trwało jakieś 30 minut, teraz tylko 30 minut czekania aż farba wyschnie, potem dwukrotne utrwalenie jej sokiem z limonki (kolejne 30 minut czekania na wyschnięcie) i na koniec nałożenie na 15 minut warstwy oleju z gorczycy. Po zdrapaniu henny wzór na dłoniach ma kolor czerwony, jutrzejszego ranka powinien już być czarno-brązowy. Ręce panny młodej są pomalowane do łokci, a nogi od stóp do kolan. To już nie są takie proste wzory jak ma każda z nas. Na jej ciele powstają obrazy. Jest postać młodej na jednaj ręce, a młodego na drugiej. Wszystko jest robione z należytą precyzją. Bardzo to efektowne, bardzo. Kawałek dzieła dosłownie. Czas spędzony na tych obrzędach umila nam kapela i panie śpiewaczki. Śpiewają pieśni tematyczne, że tak to nazwę ;) O wydaniu młodej z domu, o tęsknocie rodziny, o pustce, którą zostawia w rodzinnym domu, o tym czym to opuszczenie gniazda jest dla jej braci, czym dla sióstr, dla rodziców i dziadków. Na wszystko jest piosenka. Zaczynają się też tańce. Najpierw panny, potem mężatki (i ja też) tańczą wkoło panny młodej. Jest przemiło i bardzo wesoło, i nawet chwilami udaje mi się zapomnieć, że kilkadziesiąt kobiet nie spuszcza ze mnie wzroku ;) A po ceremonii kolacja na dachu. Mężczyźni z domu młodej serwują tradycyjne dania z Radżastanu (bo stamtąd pochodzą obie rodziny). Wszystko rozpływa się w ustach. Uradowani i bardzo zmęczeni wracamy do siebie aby wyspać się przed głównym weseliskiem.
Wielki dzień zaczął się o 8 rano, ale do 16 trwały ceremonie ofiarowań, modlitw i tego typu obrzędów. Goście zaproszeni byli na godzinę 17. Stawiliśmy się zatem o czasie ubrani w nasze najlepsze wdzianka jakie posiadamy. Miejsce bankietowe, duże patio, zaludnione jak mrowisko. Dookoła wszyscy wystrojeni w sari, kurty i garniaki. Kelnerzy serwują kolorowe, bezalkoholowe drinki (np.: fire water – woda z sokiem z zielonego mango przyprawionym masalką i świeżą, całą zieloną chili), koktajle, kawy gorące i mrożone, herbaty w różnych wydaniach. Po prostu wow! Pierwsza pogadanka z jedną ze znajomych już kobietek i pada pytanie dlaczego nie mam sari. Yyy… Faktycznie odstajemy od reszty. Na szczęście Yakuta załatwiła nam wdzianka od swoich znajomych ;) A więc Jacek wskakuje w kurtę, a ja w sari. Co prawda sari nie jest definicją wygody, ale czuję się ‘szałowo’. Na sali jest na razie tylko panna młoda, na młodego czekamy. Przybywa wystrojony jak maharadża. Witany jest przez orkiestrę bębniarzy. Grupka młodych z najbliższej rodziny tańczy wokół niego szalone tańce. Wreszcie nasza gwiazda wkracza na wybieg ustawiony po środku patio, a naprzeciw wychodzi mu jego przyszła żona. Zakładają sobie na głowę sznury z ciastkami (?) i razem udają się do środka, do głównej sali, w specjalnie dla nich przygotowane, zdobne miejsce. Ona znika, a on razem z braminami i swoimi rodzicami przez ponad godzinę modlą się i składają ofiary. Po tym dołącza do nich pani młoda ze swoimi rodzicami i przez kolejną godzinę odprawiają ceremonię wspólnie. Na koniec zostają mężem i żoną. Przez ten czas nie wielu gości interesuje się tym, co się tam dzieje. Po ceremonii każdy robi sobie z parą młodą zdjęcie na specjalnie przygotowanej scenie. W tym czasie na patio, czyli w strefie gastro, kwitnie życie towarzyskie. Uczta składa się z dań kuchni indyjskiej z różnych regionów, jest też kuchnia europejska, włoska, chińska. Wszystko pięknie serwowane. Paśnik na 102! W międzyczasie przyjemne pogawędki z młodymi i starymi. W hindi, bengali i po angielsku ;) Jedna rozmowa była dla mnie jak wywiad. Ciocia pani młodej wypytywała mnie o to: ilu mam braci?, ile sióstr?, a ile sióstr i braci ma mój mąż?, czy mieszkamy z Jackiem z moimi czy z jego rodzicami?, a może chociaż z naszym rodzeństwem?, sami?, a jak coś nam się stanie to kto nam pomoże i co z nami będzie? Kręciła głową z niepokojem i wzdychała w swoim języku. Na koniec spytała, dlaczego nie mam na sobie kolczyków i naszyjnika - bo nie lubię… Pani odeszła niezadowolona, a ja poczułam się jakbym dostała niezłą burę. Na szczęście reszta konwersacji przebiegała w bardziej pokojowym nastawieniu. Bez oceniania.
Na koniec imprezy, w głównej sali, przygotowano stoły nakryte tylko dla najbliższej rodziny pana młodego. Jej członkowie rozsiadają się wygodnie, a kelnerzy serwują specjalnie dla nich przygotowane super-potrawy. Rodzina, również najbliższa, pani młodej dba o to aby niczego rodzinie pana młodego nie zabrakło. Na powtórzone kilkukrotnie pytanie – o co chodzi?, zawsze padała odpowiedź: taka tradycja. Uuu, ładna!, nie ma co. Goście zaczęli się wykruszać więc i my pożegnaliśmy się ładnie, oddaliśmy nasze pożyczone stroje i przed północą ruszyliśmy spacerkiem do naszej norki. Całą drogę rozprawialiśmy o tym co się wydarzyło, o naszych wrażeniach. Właśnie je przeczytaliście ;)
Aga.















Brak komentarzy:
Prześlij komentarz