Kilka godzin taksówką (dzielone taksi to tu niewiele droższa alternatywa dla autobusu) zajmuje nam trasa z Andijon do Taszkientu. Ku naszemu zadowoleniu okazało się, że naprzeciwko hostelu, drzwi w drzwi dosłownie, jest przychodnia. Może to przeznaczenie i ktoś nas tu wreszcie uleczy. Plissss.
'Rozrywkę' kulinarną, nareszcie, zapewniamy sobie sami, a w poszukiwaniu rozrywki kulturalnej trafiamy do: operetki w remoncie; klubu, w którym koncert jest, to fakt, ale zaczyna się o pierwszej w nocy (nie na nasze siły); teatru muzycznego gdzie grane przedstawienie miało może dwie piosenki, a że było po uzbecku poddaliśmy się w przerwie. Pięknej niedzieli wybieramy się na pchli targ. Jest bajecznie. Można tu znaleźć naprawdę dużo skarbów. Jacek coraz śmielej rozgląda się za instrumentem, a jest z tą myślą od momentu kiedy opuściliśmy dom.
Dość spontanicznie, ale chyba też naturalnie przychodzi nam myśl na zmianę planów. Bo wiadomo, że po to plany są, aby je zmieniać. Interesująca nas ambasada jest akurat w Taszkiencie więc składamy wnioski wizowe. W oczekiwaniu na nie jedziemy sprawdzić co w Bucharze piszczy ;) Nocny pociąg z kuszetką w plackarcie i nad ranem jesteśmy na miejscu. Środek pustyni gorący jak na to przystało. Ufff… Po znalezieniu noclegu oraz przychodni, w celu zakończenia terapii kroplówkowej, idziemy na miasto. Popołudniem, bo do się nie dało. Zbyt upalnie. Tutejsze słońce oślepia i dosłownie praży. Jest pyliście i wietrznie jak przed burzą piaskową. Stare miasto to niskie budynki w kolorze piasku właśnie. Kopulaste albo kanciaste, nie ważne, piękne. Odgrywające obecnie role restauracji czy bazarów rękodzieła medresy są ozdobione mozaikami z przewagą błękitu i bieli. W każdym caravan serai, pod białymi kopułami, mnóstwo straganiarzy i rzemieślników – jak przystało na miasto jedwabnego szlaku. Dwanaście wieków temu Buchara była ważnym punktem na handlowej mapie między Azją Środkową a Europą.
Aga.













Brak komentarzy:
Prześlij komentarz