czwartek, 1 października 2015

Andijon - dobry i jeden dzień


Na granicy jak na granicy. Lewandowski i wszystko jasne. Moja kontrola trwała 3 minuty, Jacka 2. Nazwijmy ją pro-forma. Prócz nas granicę przekracza również Magda i Łukasz. I już jest wesoło.

We czwórkę dojeżdżamy do Andijon i znajdujemy 4 osobowy apartamencik (a, tak!) w miłym hotelu z jeszcze bardziej uroczą kobietką w recepcji. Świetnie się spędza czas z naszymi towarzyszami więc zaraz po zakupie waluty na okolicznym bazarze, co objawiło się pękami banknotów w plastikowych siatkach (100 USD = 500 banknotów uzbeckich sum), udajemy się na kolację. Ale, ale… Dlaczego wszystko jest zamknięte? Przecież dopiero 20:00, w środku tygodnia w dodatku. A tak! Korban! Muzułmańskie święto ofiary oraz wspominki obchodzone 70 dni po zakończeniu ramadanu. Rodzina, sąsiedzi i przyjaciele spotykają się aby podzielić się posiłkiem i powspominać, a nie szlajają się po knajpach ;) Niestrudzeni w poszukiwaniach znajdujemy kebab. Pyszny lavash i do tego frytki prosto z ziemniaka. Wszyscyśmy radzi. Dowiedzieliśmy się, że jutro o poranku jest, jak to mówi mój mąż, suma. Świąteczne modlitwy w głównym meczecie miasta. Wybieramy się zatem wspólnie z chłopakami skoro świt. Ludzi jest bardzo dużo, a modlitewne dywaniki rozłożone są jeszcze daleko poza murami meczetu. Jest też milicja więc po pierwszych dyskretnych fotkach zatrzymują nas do kontroli. Niby kontrola dokumentów ale wypytywania co nie miara. Jak, skąd, dokąd, dlaczego…? Przy okazji przeglądają Jacka fotki, które jedna po drugiej zostają usunięte. Trzymali nas do końca uroczystości cwaniaczki więc tyle sobie pouczestniczyliśmy. A wiadomo jak każdy z nas lubi dyskusje z ‘panem władzą’. Jakhhhh. No tak, ale to przecież Andijon. W 2005 roku miała tu miejsce krwawa masakra. Właściwie za dużo na jej temat prawdy pewnie nie znamy bo zachodnie media oficjalnie nie mają wstępu do Uzbekistanu. Niemniej jednak na pewno dzięki prezydentowi i jego decyzjom zginęło tu wtedy kilka setek ludzi. Dowodem na to są masowe groby znalezione w bliskiej okolicy. Po upublicznieniu owego znaleziska zamordowano znalazcę i całą jego rodzinę. Do dziś w Uzbekistanie nie ma opcji na jakąkolwiek rewoltę. To znaczy jest, jak to powiedział nasz uzbecki kolega, ale możesz być pewien, że będzie ona twoją ostatnią.

Po śniadaniu żegnamy naszych przednich kompanów i tradycyjny obchód czas zacząć. Kręcimy się między uliczkami i siłą gościnności zostajemy wessani w podwórko domu. Na Korbanowe wspominki zaprosił nas bokser. Były prezentacje pasa zwycięscy, opowieści o treningach z panem Adamkiem. Jego wujowie wspominali spotkanych gdzieś w dawnych czasach Polaków. Żołnierzy i kierowców ciężarówek. Ja mogłam być tylko w ‘przedsionku’, ale Jacek dostał zaproszenie do wspólnego 'stołu' z przybyłą starszyzną. Podano plov – tradycyjne uzbeckie danie z ryżu, z mięsem i rodzynkami, na słodko. Pogościliśmy się na całego. Podobno w takich dniach jak ten, świątecznych, w domach przyrządza się jedynie tradycyjne potrawy. Mamy szczęście. Samsy z tykwą lub mięsem; świeża maślanko-śmietana ze swojskim nanem; lakhman – mięso z makaronem; mnóstwo owoców i słodyczy, a na to wszystko dzbanki herbaty. Było przemiło, ale wypada się pożegnać, bo i tak zabawiliśmy tu ze dwie godziny. Dłuuuugi spacer aby rozchodzić przyjęte pokarmy i to by było na tyle. Koniec opowieści z miasta Andijon. Na kolację zjedliśmy bazarową ciecierzycę i pochorowaliśmy się sromotnie. Oboje. Lekarze, kroplówki, antybiotyki i dieta (nie jemy!) – wszystko poszło w ruch, ale gdy po 9 dniach wciąż nie stajemy na nogi podejmujemy decyzję o zmianie flory bakteryjnej na Taszkiencką. Się zobaczy.

Aga.



   
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz