niedziela, 13 września 2015

KASZGAR – kraina chlebem i szaszłykiem płynąca


Do Kashi docieramy pięknym przedpołudniem. Niby jedenasta a wszystko wygląda jakby dopiero co obudziło się ze snu i ospale zaczyna trybić. Pasuje to do naszych obrotów więc dysonansu nie czujemy i spokojnie udajemy się do centrum w poszukiwaniu miejsca na nocleg. W samym środku środka miasta znajdujemy hostel z widokiem na główny meczet Id Kah. Tak, tutaj większością (choć już nie tak znaczną, bo Chińczycy Han są tu skutecznie przesiedlani aby, tak jak dzieje się to na przykład w Tybecie, odwrócić proporcje) są Ujgurzy. Znaczna część kobietek ma zatem na głowach chusty, ale do tego spódniczki ledwo zakrywające kolanko i zdarzają się nawet krótkie rękawki. Taki Islam to ja owszem.
Przechadzamy się po zadymionych uliczkach starego miasta gdzie cały dzień grillują, lub raczej wędzą się szaszłyki. Pomiędzy nimi, co kilka kroków spotkać można piekarnię wypiekającą tradycyjny, pięknie zdobiony, ujgurski chlebek pachnący cebulką i sezamem z dodatkiem czarnuszki. W takim otoczeniu ślinianki pracują bezustannie, a w brzuchu, nawet najedzonym, burczy i burczy. Na szczęście sprzedają tu melony i arbuzy, w plastrach, więc posilamy się nimi kiedy tylko możemy ;) Kaszgar to bardzo ważny ośrodek na jedwabnym szlaku – ostatnie duże miasto w granicach Chin. Tu rozchodzą się drogi do Kirgistanu i Pakistanu. Rękodzieło, wszelkiej maści, można tu spotkać na każdym kroku tak jak i sklepy typu ‘imported’, czyli z dobrami sprowadzanymi z innych części świata. W dzisiejszych czasach wygląda to tak, że można tam znaleźć szampon np.: dove czy nivea, marsy czy snickersy, herbatę dilmah czy kawę jacobs, itp.

Postanowiliśmy tu trochę odpocząć, i zwolnić aby dostroić się do klimatu otoczenia. Nad ranem okazuje się o co chodziło z tym dopiero w południe rozkręcającym się życiem na mieście. Słońce wstaje ok. 9 rano! wg czasu pekińskiego. Ujgurzy żyją według czasu swojego, 2 godzinki wstecz – czyli słońce dla nich wstaje, jak powinno, o 7. Urzędy i cała oficjalna reszta trzymają się czasu pekińskiego. Połapać się w tym Panie… Pod naszym tarasem znajduje się kozak knajpeczka z kucharzem nazwanym przez nas, z oczywistych nie ukrywam względów, ‘Małym’. Serwują lokalny przysmak LANG PU – gotowana w symbolicznym towarzystwie ziemniaków i marchwi cieciorka, podana na makaronie z tapioki oraz kawałkach chleba i polana sosem sojowym i sosem paprykowym (oliwa/olej z pokruszoną papryką, ostre jak jasny gwint), a na wierzchu posypana tłuczonymi orzechami i posiekaną kolendrą. Wszystko na zimno. Czad! Drugie zamówienie robię już z Małym wspólnie, za barem ;) Ale to co się dzieje na nocnym bazarze po drugiej stronie ulicy zachwyca z kolej przede wszystkim Jacka. Co wieczór boryka się z problemem co tu spróbować, a wybór ma niemały: gotowane płuca, głowy, żołądki czy kopyta owcy; pieczone serca tychże czy smażone ryby; szaszłyki z mielonego czy ciętego na kawałki mięsa. Klęska urodzaju. Jedynie płuca mu nie smakowały! Od ‘suchych’ dziaduszków zajadamy gotowane kurze jajka posypane solą z dodatkiem ziół i pieczone patisony. Z wielkich garów kosztujemy gotowanych grzybów (mun białe i czarne, szitake, boczniaki, enokitake) maczanych w ostrych przyprawach. Pieczone nad żarem jajka na miękko są przepyszne. Grillowana zielenina zawinięta w cieniutkie plastry tofu rządzi. Śniadanka to natomiast świeże owoce: winogrona, arbuzy, melony i figi zagryzione na deser pączkiem obtaczanym w cukrze. Czasem zabłąka się jajo gotowane w sosie sojowym przyprawionym imbirem, anyżem i gałką muszkatołową.

Podczas takich to powolnie spędzanych głównie na trawieniu dni, wpadamy na pomysł wyprawy rowerowej po Karakorum Highway. A co! Organizujemy sobie rowery, podwózkę do Taxkorgan i worki do ryżu spełniające zadanie sakw rowerowych. Podczas przygotowań spotykamy Matana, z Izraela. Jedzie z nami. Aby lepiej się poznać wybieramy się oczywiście na kolację, do hotelu Kasir. Jedzenie jest przepyszne, a do kolacji przygrywa nam, ujgurskie dźwięki oczywiście, przeuroczy staruszek. Atmosfera sprzyja, polubiliśmy się :) Jutro z ranka starujemy.

Aga.
 







































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz