Spotykamy się w południe z Matanem i już w trójkę jedziemy na dworzec autobusowy aby znaleźć dostawczaka, który zabierze nas i nasze rowery do położonego ponad 300 kilometrów dalej Taxkorgan. Nie bez przygód udaje nam się znaleźć chętnego. Małe kombinacje aby nas wydoić ale nie dajemy się i o 14 ruszamy z Kaszgaru. Fajnie bo podczas całej trasy możemy zobaczyć co nas będzie czekało w drodze powrotnej. Uuuuu, machamy ogonkami, jest pięknie. Ośnieżone siedmiotysięczniki są na wyciągnięcie ręki.
O poranku ruszamy na objazd miasta. Leży ono na małym wzniesieniu z którego rozpościera się przepiękny widok na leżące w dolinie rzeki stepy. Stoją tu jurty/gery, a pośród nich wypasają się owce, jaki, konie. Obrazek rodem z Mongolii. Z każdej strony horyzont wyznaczają ośnieżone szczyty. Nie wiadomo gdzie się patrzeć, jest mega, niebywale i zachwycająco przepięknie. Odwiedzamy lokalną atrakcję: skalne miasto/fortecę. Mały spacerniak i wyjeżdżamy już na naszą zaplanowaną trasę. Po drodze spotykamy trzy tadżyckie kobiety siedzące nad strumyczkiem i wyszywające. Panowie przejechali pierwsi, ale jak panie zobaczyły mnie zaczęły machać, wołać, wybiegły mi naprzeciw więc zatrzymuję się i zasiadam z nimi na małe ‘pogaduchy’. Nie znamy żadnego wspólnego języka ale to nie robi. Panie zachwycają się moją osobą, dotykają moich włosów, twarzy i przytulają się jedna po drugiej. Dobijają Jacek i Matan. Zajadamy ciastka i palimy papierosy – dziewczyny też, jest ubaw na całego! Po pikniku dostajemy zaproszenie do ich domu na poczęstunek. Dom zbudowany jest z gliny wymieszanej z trawą. Znajdują się tu dwie izby: kuchnia i sypialnia. Próbujemy, domowej roboty oczywiście, masła (powiedzmy, takiego kożucha z tłustej śmietany) i jogurtu z mleka jaka. Przesmaczne, słono-kwaśne. Dziewczyny nie chcą mnie wypuścić, ściskają i całują na przemian. Grzecznie się wycofujemy i żegnamy. Było przemiło. Oj daleko to my chyba dziś nie zajedziemy ;) Jacek usłyszał dobiegającą z oddali muzykę więc węszymy i docieramy na próbę generalną jakiegoś wydarzenia. Przez godzinę oglądamy tradycyjne tadżyckie tańce w akompaniamencie tadżyckich rytmów. Występ starszyzny przyprawia mnie o łzy wzruszenia. Wszyscy wyglądali na mocno wiekowych i tak bardzo się starali. Dzień obfitował w przemiłe spotkania więc na nockę wybieramy miejsce również w pobliżu zabudowań, a nóż coś się jeszcze napatoczy ;) Rozbijamy namioty i niestety padamy z nóg więc grzecznie idziemy spać. Wszyscy troje mamy jedną i tą samą myśl/życzenie: oby nie było zbyt zimno.
Marzenia się spełnia a a ją! Nie zamarzliśmy. Poranna toaleta w strumyku i startujemy. Wspomnę tylko, że nasze worki do ryżu świetnie spisują się jako sakwy. To był dobry wybór no i nie musieliśmy, tak jak Matan, kupować specjalnych toreb. Zamiast 300 juanów, wydaliśmy jedynie 2 ;). Na dziś wybraliśmy kawałek traski prowadzący poboczną drogą. Mijamy dzięki temu malutkie wioski, w których trwają żniwa. Widoki jak z obrazka. Większość prac na polach prowadzonych jest ręcznie, za pomocą kos i sierpów. Na obrzeżach każdej miejscowości widać powstające ‘osiedla’ dla chińskich przesiedleńców. I tu zatem sięgają macki chińskiego rządu. Pewnie niedługo Tadżycy staną się mniejszością, póki co spotykamy tylko ich :) bo Chińczycy nadal potrzebują specjalnych pozwoleń aby wjechać na terytorium Tadżyków.
Aga.













Brak komentarzy:
Prześlij komentarz