poniedziałek, 7 września 2015

Hua Shan – schody do…



Kilka godzin jazdy autobusem od Xi’an znajdują się góry Hua Shan. Jedziemy tam na dwa dni. Już na dzień dobry jesteśmy nimi oczarowani. Skały wystają z ziemi tak strzeliście i są w kolorze jasno piaskowym, że wyglądają jak zęby przeogromnego smoka z pietruchą, która mu tam utkwiła po obiedzie. Na prawie pionowych ścianach rosną bowiem drzewa i inne krzakocia.
W planie mamy zdobycie wszystkich dostępnych szczytów. Za wejście do parku płacimy jak za zboże (zresztą do tej pory wszystkie wejściówki są w odstraszających biedne żuczki cenach). No i się zaczęło, wchodzenie po schodach. Może już nie powinnam, ale wspomnę – chińskich turystów są tu tabuny. Jest to jedna z 5 świętych gór Taoistycznych, która kiedyś była ostoją dla pustelników, mędrców. Powinno być to zatem miejsce spokoju i zadumy, ale w dzisiejszych czasach mało kogo już to chyba obchodzi. Cóż, trzeba sobie jakoś radzić. Grunt, żeby człowiek miał bogatą wyobraźnię ;) Widoki są onieśmielające. Nie da się nie myśleć o doskonałości.

Bitych siedem godzin zajmuje nam dotarcie do noclegowni, niedaleko wschodniego szczytu. Po nocce spędzonej w dwudziestoosobowym dormitorium!, o 4 rano ruszany dalej aby dotrzeć na wschodni szczyt przed wschodem słońca. Setki Chińczyków wpadło na ten sam pomysł więc jest ciasno jak cholera. Większość z nich idzie na szczęście, jak po sznurku, na specjalnie przygotowany w celu oglądania wschodu słońca taras. My idziemy 10 minut dalej, po prostu na szczyt i tam w kameralnym towarzystwie podziwiamy to dzień w dzień powtarzające się zjawisko. Jemy śniadanko i ruszamy dalej. Przejścia pomiędzy szczytami są poprowadzone po graniach więc przez cały czas wydajemy z siebie jedynie ochy! i achy! Myślę, że w takim miejscu jęki namysłu są jak najbardziej wskazane :). Dla podniesienia adrenalinki Jacek funduje sobie jeszcze ‘spacer’ po 30 centymetrowej szerokości kładce przybitej kilkaset metrów nad ziemią. Ja oddaję się lekturze w dużo bardziej bezpiecznym miejscu. Trzeba przyznać, że gdyby nie zbudowane trasy, a właściwie wykute w skałach schody miejsce to nie byłoby dostępne do zwiedzania. Dzięki więc temu kto za tym stoi. Docieramy na najwyższy ze szczytów (2160 m. n.p.m.), a potem to już tylko z górki. Tylko jak to zwykle bywa w tym momencie, nie wiadomo co lepsze. Kolana i ścięgna zaczynają doskwierać już po godzinie. Takie życie, e he.

Po powrocie do Xi’an idziemy sobie pooglądać największy w Azji wodny koncert, w sensie fontanna show. W sumie śmiesznie i nic więcej nie powiem, bo co tu mówić. O poranku ruszamy dalej. Spędzamy dwie nocki i jeden dzień w pociągu! Tym razem mamy kuszetki i jest super wygodnie. Przesypiamy całą noc więc pełni sił, o pięknym poranku wysiadamy w położonym ponad 150 m. p.p.m. Tulufanie.

Aga.
 





















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz