piątek, 10 lipca 2015

UŁAN BATOR - no to sie zaczęło...


Mieszkanie naszej pierwszej mongolskiej koleżanki jest 3 min. od głównego placu UB - Czyngis-chana. Battsetseg zostawia nas ze swoim kolegą, a sama idzie na kolację na miasto :) Odsy gotuje nam pierwszą mongolską kolację (tzn. Jackowi): mięso i słonina w kawałkach ugotowana w osolonej wodzie z czosnkiem, a to wszystko zasypane mąką. Ja dostaję makaron z pokrojonym na tej samej desce co mięso i słonina bakłażanem, i zasolonym porem ze słoika. Już wiem, że nie będzie mi tutaj łatwo ;) Na noc zawędzamy się papierosami i idziemy spać. Ale nie takie to proste (teraz mamy czas +7) – zasypiamy dopiero nad ranem.


Następnego dnia idziemy coś zjeść na mieście :) Trafiamy do przepysznej koreańskiej knajpy (niestety nie ma opcji abym zjadła coś z tradycyjnej kuchni mongolskiej ale o tym później). W cenie naszych dań jest 8 przystawek, wszystkie bez mięsa, wraca mi humor i trawienie (zimna zielona herbatka jest kojąca). Przy statule Beatlesów słuchamy koncertu na dwa MORIN CHUURY - nasze pierwsze spotkanie z tym instrumentem, robi wrażenie. Bardzo ciekawie układa się palce operujące dwie struny - inny ton na układ od spodu, inny na układ od góry - ciekawie. Idziemy na spotkanie CouchSurferów z UB, pomyśleliśmy, że można by dowiedzieć się kilku ciekawostek z pierwszej ręki. Ustawka była na 20.00 ale jak już zdążyliśmy się przekonać mongolski czas rządzi się swoimi prawami więc dwie godziny później nadal nikogo nie ma. Spotykamy natomiast kolesia (takiego typowego HEJ DUDE!) z Bostonu i zaśmiewamy się razem na całego. Za jakiś czas dołącza 3 Kanadyjczyków (z CS) - robi się miło i późno ;) Nadal nikogo z CS z UB. Koło pierwszej dołącza do nas Odsy ze swoją ekipą. Pada pomysł - idziemy na KARAOKE (w Mongolii to podstawowa rozrywka wieczorna). Moje pierwsze spotkanie z tego typu atrakcją kończy się skurczem policzków z powodu prześmiania. Nasi mongolscy znajomi (Marta, Anu, Odsy i Ghana) śpiewają mongolskie szlagiery muzyki tradycyjnej, Jacek decyduje się na kilka piosenek: losing my religion (r.e.m.), sunday bloody sunday (u2), clocks (coldplay) i na deser rude boy (rihanna) - wychodzi z niego karaokowe zwierzę :) ja odważam się na jeden numer ale za to z przytupem: anarchist (sex pistols) - niezły kontrast z ludowymi przyśpiewkami. Rozbraja mnie utwór, który Odsy włącza na sam koniec imprezki: we are the children (michael jackson) - śpiewamy wszyscy jak zgrany chórek, oczywiście tylko w okolicach refrenu ;) 4 rano, czas spać! Po drodze do domów spotykamy jeszcze Rosjanina, samotnego, w słomkowym kapeluszu - ni słowa po angielsku - koleś pokazuje nam mapę świata wyrwana z atlasu geograficznego do klasy 5 i pokazuje skąd wraca i dokąd jedzie. Kozak! Jest bez grosza więc Odsy zabiera go ze sobą - to jest koleś.

Kolejnego dnia mamy ciut obniżone reakcje na wszelkie bodźce ;) więc 'szlajamy' się po mieście bez celu - w gruncie rzeczy taki sposób zwiedzania miasta jest dla mnie najfajniejszy. Gdzieś się zgubić aby gdzieś się znaleźć. Decydujemy się jechać z ekipą Odsego na 3 tygodniowy wypad na zachód, aby to uczcić idziemy na pysznego zimnego 'czingisa' i włoską pizzę :) a co! Po południu mamy jeszcze okazje oglądać na głównym placu Chinggis Khaana pokaz ludowych strojów z całej Mongolii. Jest kolorowo i bardzo egzotycznie. Setki ludzi w tradycyjnych ubiorach - robi wrażenie (na fotki zapraszam do oddzielnego posta). Jutro zaczyna się Naadam, nie możemy się doczekać. Niestety łatwo nie jest - zaczyna się kolejna noc bez snu - tym razem zasypiamy nad ranem. Hmm...

Aga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz