I faktycznie rozluźniło się w mieście po festiwalu. Teraz zachwyca nie tylko widok z górującego nad miastem fortu, ale również klimat pośród krętych i ciasnych uliczek, którymi na co dzień się przechadzamy. Budynki miasta mają kolor piaskowy, można powiedzieć że wszystkie. Mieszkańcy natomiast są w kolorach tęczy, wszyscy, można powiedzieć. Do tego wszędobylskie krowy, psy i świnie. Eksploracja Jaisalmer to przyjemność sama w sobie.
Miasto powstało w połowie dwunastego wieku jako stolica państwa Radźputów. Zbudowany wtedy na szczycie wzgórza fort jest bardzo dobrze zachowany i wciąż zamieszkany, przez dwa tygodnie nawet przez nas ;) Piękne świątynie dźinijskie wciśnięte w ciasno napakowany budynkami dziedziniec są tłumnie odwiedzane przez pielgrzymów. Przyczaiłam się ciut jednego razu i dwie panie zaprosiły mnie do odprawienia z nimi pudży. Były cierpliwe i kazały mi powtarzać każdą frazę modlitwy i mantry. Ofiarowałyśmy ryż, migdały i sól. Na koniec wspólnie zaśpiewałyśmy mantrę. Muszę przyznać, że zdrowo się napociłam ;) Co jeszcze jest szczególnego w Jaisalmer? A no Haweli, czyli zamieszkane dawniej przez bogatych kupców domostwa. Ich fasady są pięknie zdobione, rzeźbione w kamieniu, marmurach. Wnętrza w stylu pałacowym, z freskami, wysadzanymi lusterkami i kolorowymi kryształami sklepieniami, pięknie urządzonymi pokojami do relaksu. Wyglądają jakby naprawdę bardzo wygodnie się tu mieszkało. W końcu swego czasu przebiegał tędy jedwabny szlak, się działo zatem w handlu, i nie tylko;)
Pustynna moda uliczna różni się od dotychczas przez nas podziwianych, znacznie. U mężczyzn pojawiły się wąsy, fantazyjne brody i oczywiście turbany. Kolory i wiązania (w różnych konfiguracjach) turbanów mają duże znacznie i wiele mówią o nosicielu, reprezentują kasty i religie. Panie zamieniły sari na kolorowe i bogato zdobione cygańskie spódnice, takie same bluzki i welon, zakrywający twarz. I tutaj kolory też mają znaczenie. Inne noszą mężatki czy panny, niektóre zarezerwowane są na specjalne okoliczności. Nie wiem czy gdziekolwiek na świecie kolor ma takie znaczenie i mówi tak wiele jak w Indiach.
W kilku przeprowadzonych na ulicy pogawędkach pojawił się temat ślubów. Małżeństwa aranżowane to tutaj chleb powszedni. Rodzice wybierają ci żonę i razem z jej rodzicami ustalają wszystkie szczegóły, datę ślubu, itp. Jeśli data ślubu wyznaczona jest na za dwa lata, przez te dwa lata nie będziesz nawet wiedział gdzie „twoja wybranka” mieszka, żeby nie kusić. Jakbyś pojawił się w wiosce, w której mieszka przyszła żona, jej bracia pogoniliby cię w trymiga. Zobaczysz ją pierwszy raz w dniu ślubu. Historia taka, opowiadana przez młodzieńców czekających na ślub, powtarzała się parę razy. Incredible India, to zdanie samo ciśnie się na usta po każdym zadumaniu się nad jakimkolwiek aspektem tego kraju.
Jednego dnia wybraliśmy się do oddalonej o kilka kilometrów od Jaisalmer wioski Kuldhara. Właściwie to byłej wioski, bo jej mieszkańcy opuścili ją podczas jednej nocy, jakieś 200 lat temu. Legendy są różne, od romantycznej historii miłosnej między mieszkanką wioski a okolicznym władcą, po przyziemne, mówiące o ucieczce z powodu nakładanych na mieszkańców coraz to wyższych podatków. Przyczyna przyczyną, do dziś jednak nie wiadomo gdzie ci wszyscy ludzie się podziali. Zniknęło tak ponad osiemdziesiąt wiosek. Taka ciekawostka. Przesądni mieszkańcy okolic nigdy nawet nie próbowali tam zamieszkać. Po powrocie do miasta psim swędem trafiliśmy w miejsce gdzie serwowali Bhang Lassi, czyli napój mleczny zmiksowany z wybranym owocem, i z wkładką w postaci naturalnie hodowanej marihuany. Smaczne ;) Właściciel pokazał nam filmik, dziesięć lat temu odwiedził go Anthony Bourdain. Miejsce nie zmieniło się od tamtego czasu. Dobry klimat. Co jest interesującym, sklep ten jest legalny.
Czas na eksplorację pustyni. Znaleźliśmy gościa, który ma swoje wielbłądy i zgodził się być naszym przewodnikiem przez cztery dni. Zapakowaliśmy wodę, jedzenie, przybory do gotowania i materace, i razem z Raju, Durgą i trzema wielbłądami wyruszyliśmy przed siebie. Wielbłądy są przesuper. Kroki stawiają jakby już rodziły się z zapasem luzu na całe życie. Nic im nie przeszkadza, ale pewnie też dlatego, że traktuje się tu je z należytym szacunkiem. Nic na siłę. Jak wielbłąd ma się położyć do osiodłania to trzeba mu to powiedzieć i spokojnie poczekać. No czasem trzeba mu to powiedzieć kilka razy, ale w końcu zawsze się położy ;) Na pustyni Thar nie ma dzikich wielbłądów, każdy należy do jakiegoś człowieka. Wielbłądy są dzikie jak nie idą w karawanie, albo jak nie pracują, na przykład w lecie gdy jest za gorąco. Wtedy żyją na pustyni, jak im się podoba. Nasz pustynny dzień wygląda tak, po nocy pod chmurką i śniadanku siodłamy wielbłądy, i pakujemy na nie nasz dobytek. Jedziemy ze trzy godziny, czasem zatrzymujemy się przy wodopoju, bądź w jakiejś wiosce. Przerwa na lunch, w cieniu, zajmuje zawsze około trzy godzinki, z drzemką. Siodłanie wielbłądów i kolejne dwie, trzy godziny marszu. Stopka na noc. Pyszna kolacja gotowana na ognisku, śpiewy w melodyjnym języku Marwari i rozgwieżdżone niebo. Czego więcej trzeba.
Aga.

















W związku z tym, że jestem smakoszem produktów mleczarskich i owoców, chętnie spróbowałbym Bhang Lassi :)); lubię napoje mleczne z dodatkami więc conieco mari... na pewno podkreśliłoby charakter tego napoju :); wierzę, że jest smaczny. Znowu nowe , fajne doświadczenia, super ! pozdro kerim131
OdpowiedzUsuńByło ciekawie i smacznie. Wiadomo, trzeba próbować wszystkiego. Pzdr
Usuń