wtorek, 22 grudnia 2015
Skuter do Darjeeling.
Nadszedł dzień, kiedy rozpoczynamy naszą przygodę z nowymi, a właściwie na nowych znajomych - skuterach. Mnie przypadł "białas", a Jackowi "czarnuch". Pierwsze wyzwanie to wyjechać z Kalkuty. Pisałam już o prawach dżungli, którymi trzeba kierować się na tutejszych drogach. Do dzieła zatem. Matko Tereso dopomóż!
W dwie godziny przejechaliśmy dwadzieścia kilometrów. Nieważne, ważne że jesteśmy cali ;) Pierwszy kilometr za miastem i Jacek łapie "kapcia". Szczęśliwie przed samą wulkanizacją. Pół godzinki, 50 rupii i jedziemy dalej. Droga jest bardzo dobra więc "prujemy" po 60 km/h. Pierwszy przystanek w drodze do Darjeeling to Burdwan. Nocleg po prostu. Z samego rana ruszamy dalej i dalej już nie jest tak miło, ani przyjemnie, bo droga to czasami pojawiający się na dziurach asfalt. 20 km/h max. U panie! Jak się spojrzy na nasze skutery oczami wyobraźni to może i trochę terenowawe są, ale tylko trochę ;) No więc brodzimy w tych dziurach po niby narodowej autostradzie, gdzie na każdym kawałku dobrej drogi suszy się ryż i inne zebrane plony. Nocleg tego dnia przypadł nam w Kandi. Trzeciego dnia coś za bardzo lata mi kierownica podczas jazdy. Zjazd do pierwszego napotkanego warsztatu, których na trasie jest na pęczki, i na szczęście okazało się, że to wina powietrza, a właściwie jego braku w przednim kole. Uff. Na dziś to nie koniec przygód, bo Jacek łapie drugiego "kapcia" tym razem z tyłu i tym razem aż sto metrów od wulkanizacji. Jeszcze dużo nauki przed nami.
Czwartego dnia czeka nas na trasie nie lada atrakcja. Będziemy przekraczać Ganges. Most jest w opłakanym stanie i bardzo długi, bo Ganges jest bardzo szeroki. Spoglądając na boki podczas przejazdu widok przypomina morze. Widać tylko wodę. Zatrzymujemy się na odpoczynek nad brzegiem, ale marny to odpoczynek, bo na brzegu odbywa się pogrzeb, na stosie płonie ciało. Pod wieczór dotarliśmy do Old Maldy, gdzie okazało się, że z "białasowego" silnika cieknie olej. Więc do warsztatu marsz. Niestety naprawa potrwa kilka dni, a do Darjeeling zostało nam niedużo ponad 200 km więc pan mówi tak: - Jutro dolejecie oleju i powinniście dojechać. No... dobra. W Old Malda zatrzymaliśmy się na jeden dzień aby zobaczyć pozostałości po starych muzułmańskich świątyniach. Pojeździliśmy dzięki temu po uroczych wioskach, gdzie wzdłuż drogi wszędzie suszyły się krowie kupy. Ale nie, nie takie placki z pola po prostu. Tutaj kupę krowią formuję się w "szaszłyki" na około metrowych kijach lub po wymieszaniu jej w misce przykleja do ścian w formie naleśnika z ładnie odbitą w nim dłonią przyklejającego. I jak już w Indiach zdążyliśmy zaobserwować, wszystko to jakoś tak się w otoczeniu komponowało, że wyglądało ładnie. Albo wioski te trudniły się wyrobem naturalnego opału, albo po prostu "winter is coming" ;)
Kolejnego dnia docieramy do Islampur. Stamtąd już tylko 120 km do celu. Każdy napotkany na drodze "gość" słysząc, że jedziemy na skuterach do Darjeeling (2140 m n.p.m.) śmieje się i mówi, że nie wjedziemy. A właśnie, że wjedziemy? Rano sprawdzamy olej, trochę co prawda wyciekło, ale mamy na dolewkę, powinno być w sam raz ;) W siedem godzin zrobiliśmy te 120 km i 2 km przewyższenia. Zaliczyliśmy jedną Jackową glebę w głębokiej dziurze na poboczu i przez 2 godziny jechaliśmy w chmurach. Fakt też, że na niektórych wzniesieniach, ale to już w samym Darjeeling musieliśmy ze skuterów zsiadać i prowadzić je pod górę na pełnym gazie. Mimo to udało się. Zmroziło nas jak trzeba, bo temperatura po zmroku to 0-2 stopnie C, a w ciągu dnia 7-8. W dodatku nikt tu nie stosuje czegoś co my nazywamy ogrzewaniem mieszkania. W naszym pokoju para leci z ust jakbyśmy byli na zewnątrz. Woda do kąpieli przyszła w wiadrze, była to bardzo szybka kąpiel. Śpimy w kalesonach, czapkach, w śpiworach, pod kołdrą i pod kocami. Oby aklimatyzacja zajęła nam jak najmniej czasu ;)
Aga.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)






Brak komentarzy:
Prześlij komentarz