Po pamiętnej nocy (przyznam, że otwarcie było jak z tak zwanej grubej rury) ruszamy dalej w trasę. Pierwszym punktem, który odwiedzamy jest wodospad Ulaan tsutgalan. Bardzo popularne miejsce wśród Mongołów więc jest dość tłoczno. Nie umniejsza to w ogóle urokowi tego miejsca. Robimy spacerek w górnej części wodospadu, w dolnej części wodospadu, wzdłuż rzeki. Elegancko. Pogoda wciąż deszczowa – kropi i mży. Podczas dalszej drogi zapowiada się kilkukrotne przeprawianie się przez rzekę więc zatrzymujemy się na trasie aby sprawdzić auto i ewentualnie je podrasować.
Stopkę mamy przy trzech gerach gdzie mieszka jedna rodzinka, 3 pokolenia. Bez zaproszenia na herbatkę obejść się nie może. Herbatka jest gotowana z mlekiem, masłem i solą. W zimie zamiast masła używa się sadła zwierzęcego, na szczęście mamy lato. Pani ‘domu’ częstuje nas również masłem, o mamma mija, jakie to jest przepyszne, aż słodziutkie. Nie jest to masło w naszym mniemaniu, konsystencję ma bardziej jak nasza kwaśna śmietana. Na wierzchu obowiązkowy kożuch, a takie ‘smakołyki’ zawsze mi przypadają :) Ger, w którym jesteśmy, jest naprawdę ładny. Mieszkający tu ludzie dbają o czystość, mebelki mają pięknie pomalowane (nasza ekipa mówi, że widać, iż są bogaci bo meble malowane w takie wzory są naprawdę drogie), a łyżkę do ajragu (jeden z głównych atrybutów Mongoła) w kształcie końskiej głowy wyrzeźbił sam pan domu.
Kilka głównych zasad obowiązujących w gerze: -nie przechodzimy ani nie podajemy sobie nic pomiędzy dwoma filarami podtrzymującymi konstrukcję geru, jest to miejsce święte; - ruch w gerze powinien odbywać się według wskazówek zegara; - nie stoimy przy głównej komodzie/ołtarzyku, siedzieć można; - nie siedzimy z wyciągniętymi nogami, siadamy albo ‘po turecku’, albo na jednej nodze z drugą (tą od strony wejścia) podciągniętą do siebie; - wchodząc czy wychodząc nie stajemy na próg i nie łapiemy się framugi; - przyjmowany poczęstunek odbieramy prawą ręką, lewa dłoń w tym czasie dotyka prawego łokcia (szacunek).
Trochę nam schodzi z tym autem więc wspólnie z rodzinką zabieramy się do wódeczki, białej, w sensie czystej wódki z mleka końskiego (smak ten sam tylko kolor inny) i ajragu. Jacek zbiera oklaski i okrzyki zachwytu bo wypija duszkiem całą miskę, pół litrową, ajragu na raz – jak prawdziwy Mongoł. Próbujemy jeszcze tabaki – w smaku trochę jak sproszkowane kadzidło. Z leciutkim szmerkiem i w dobrych nastrojach ruszamy dalej. Obóz rozbijamy nad rzeką. Pogoda niby się poprawia ale wciąż od czasu do czasu pada deszcz. Rozpalamy ognisko i ucztujemy dalej. Dołącza do nas, pojawiający się nagle na koniu, starszy pan. Wszyscy (no, tylko ja nie) robią sobie konną rundkę wokół obozowiska. Koń wygląda jakby nie wiedział o co chodzi, a jego pan zabiera się od razu do obkorowywania kości. Obgryzione kości nie trafiają pod, przysłowiowy tutaj, stół dla psów. Rzuca się je latającym zawsze ponad głowami sokołom, a te łapią je w locie. Jako, że nasze dzisiejsze obozowisko jest w niedalekim sąsiedztwie gerów po zmierzchu dostajemy zaproszenie na … oczywiście, herbatę i ajrag. Pojawia się również ajrag w wersji białej i wszyscy pijemy go z jednego słoika. Dziś zamiast toastu każdy przed napiciem się musi zaśpiewać piosenkę. ‘Południca’ bardzo im się spodobała, szczególnie jak opowiedziałam o czym jest – zapadła cisza i brawa. Takie moje pięć minut z ulubionym utworem, tym w wersji wykonywanej przez KNŻ.
Na śniadanie jedziemy na teren kopalni gdzie czeka na nas śniadanie. Gana ma tam kolegę, który, a jakże, ubił owcę. Ja dostaję szału bo znajduję na stole dżem z dzikiego rabarbaru. Jest boski. Reszta zajada gotowaną owcę no i na drugie tradycyjnie zupa z ryżem na wodzie z gotowanych podrobów, kości i mięsa. Wciąż pada deszcz i jest dość zimno, i już nam się troszkę chcę suchej pogody, słońca. Prośby zostały wysłuchane. Wjeżdżamy na przełęcz na wysokości 3000 m. n.p.m. Widać zaśnieżone szczyty i na reszcie wychodzi słońce. W dole widzimy płynącą rzekę, która wije się jak wąż. Gdzieniegdzie gery, stada pasących się koni. Tą piękną doliną docieramy na noc do Bayankhongor, miasta z którego pochodzi Nome. Nocleg w ger campie, cool, będzie prysznic. Nie, nie będzie – czekamy do północy ale kolejka wcale nie maleje więc pasujemy. Kąpiele w rzece, w zimnej wodzie muszą nam wystarczyć.
Aga.












no kurde, zasiadłbym z Wami chętnie przy stole, szacun i trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńchoć nie wiemy kto by tak chętnie z nami zasiadł to zakładamy, że jest to do zrobienia :)
Usuńto ja... WASZ kerim131 :)))))
Usuń